wtorek, 6 grudnia 2016

Ren widzę, ren...



Rzeki przepłynąłem od murów się odbijałem. Zamki dymane nadymane, a w nich te skaczące bękarty samopas zostawione gumie. Rozciągnięta pod ich ciężarem kurczyła się wraz z ich skakaniem. Ten, kto gumy nie przyniósł, ten stał w kącie i patrzył jak inni grali w gumę. Jedni żuli, a drudzy żulili. Żule żyły pod sklepem, a żujący paśli się na łączce wcinając trawkę czy inne świerszcze monotonnie grające. Tak ten żywot sobie sprzęgli, że powoli sprzęgło unosili do góry i renifery ruszyły z czerwonym dziadem na saniach, by migiem dzieciatym i niedzieciatym przyspawać prezentem do twarzów, bo rózgi już wydanów.

Sen z powiek znikł czy tam zanikł, a Ci nadal w chocholim tańcu pozostając radośnie pozdrawiając w tonie starego w saniach Cho Cho Cho. Przez komin gładko wszedł jakby problemów z nadwagą nie miał. Kominek uradowany cały był, że z radości się rozpalił. Komin przeczyszczono i na kominiarzu zaoszczędzono.

Tak też domowe ognisko pozostawiono w mocy paleniskowej gotowej do przyjęcia na ruszt.

Macham do Was ja, Wioślarz, wiosłem złamanym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz