wtorek, 13 grudnia 2016

Lesiu kontra But

Von Witt wystawia własnego synalka na pożarcie w prawyborach partyjnych. Lesiu kontra z Buta także zapodałby na polecenie swego v-ojca czy też samego króla Edwarda II. 

Na arenę wylazły dwa obce organizmy. W jednym narożniku usiadł Lesiu odjebany w kolorowe rangi społeczne i wojskowe. Mogę się założyć, że założył tyle samo par gaci na to starcie, co ma tych rang, bo Lesiu jak to Lesiu lubi być przewijany przez mamkę Danielę von Wittową. Czasem też Edward II doleci, aby kubki swe brudne wrzucić do zlewu, aby się moczyły ze strachu, że ktoś je umyje. Taki już żywot upierdolonych kubków po kawie.

Ten drugi mniej odjebany, ale jakieś świecidełka na swe poroże także założył. Sam von Witt go ubierał czy tam obierał i jak już obrał te kartofle, to kazał wrzucić do gara z gotującą się wodą te obierki. Obiad będzie palce lizać. Pewnie Gaston zamknięty w klatce nie może się doczekać za tymi pysznościami płynącymi z gara. Będzie wcinał obierki niczym królik Edward II marcheweczki kupywane przez tę dekoratorkę wnętrz w białej sukni balowej, von Wittową.

O dziwo, But pierwszy przemówił i czubek buta wraz z podeszwą umówili się, że będą mówić, a raczej stanowić organ mowy. No to But się chwalił, że go uszyli i niedawno obchodził swą rocznicę tak długiego stania na wystawie, bo nikt nie chciał go kupić. Potem się chwalił, że widział jak kołodziej piasty w wielu kołach naprawiał. Się zastanawiał na witrynie sklepowej, że ten kołodziej to jednak miał łeb nie od parady, że potrafił tyle kół naprawić. Potem w wiadomościach podano, że ten sam kołodziej, którego widział But utopił się w rzece i nikt nie rzucił mu koła ratunkowego. Tak też But stał i stał na tej witrynie sklepowej, a ludzie przechodzili obok niego i nikt nie zwracał na niego uwagi.

Nagle jedna pani z ulicy zaczęła się wpatrywać w Buta, który stał na wystawie, ze wzrokiem jakby chciała go pożreć, bo z emerytury nie zostało już jej nic, aby się posilić. But jak to But kłótni nie lubił, więc na starcie przyjął postawę, że jak mnie chcecie, to zjedzcie mnie. Nawet za darmo. Tak długo już tu stoję, że już mi wszystko jedno, czy ktoś mnie na nodze będzie nosił czy w żołądku.

Gong zadzwonił i dzieci wybiegły z klas. Był tam jeden, co się ociągał z pakowaniem swego tornistra albo miał pewne problemy z zapakowaniem zbyt wielu książek, bo miał tendencję nosić wszystkie książki, co mamusia von Wittowa mu kupiła, od poniedziałku do piątku. Takie coś jak plan lekcji dla niego nie istniało, bo zawsze uważał, że von Wittowa mu powie jakie ma zajęcia danego dnia tygodnia. Wygody nauczony przez mamusię, postanowił wystawić się w sztuce, bo uważał się za wybitnego aktora, który powinien dostawać pierwszoplanowe role.

Na casting do filmu nisko-budżetowego przyszedł z planem ramowym napisanym przez von Wittową i przeczytał, a można by rzec, że wyrecytował go w całości z kartki przed komisją badającą odruchy nerwowe jego kończyn. Po zakończonym stand-up'ie, zapowiedział komisji swój rozwój, a potem zwinął swój zwój tak długi, że fuj. Członkowie komisji wstali z miejsc i wysłali w jego stronę gromkie brawa. Żaden z nich, a chyba była wśród nich także kobieta, choć wszyscy wyglądali na mężczyzn, nie nacisnął grzybka. Ten się rozryczał ze szczęścia. Kobita zwana von Wittową musiała wlecieć na scenę i przewinąć malca, co nie umiał odnaleźć się w książkach z tornistra.

Na kolejny etap zapraszamy do Dreamlandu, gdzie króliki w koronach sprzedają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz