sobota, 10 grudnia 2016

Bezpieka karmi pieniędzmi

Wpada ABW do piekarni uzbrojone po zęby w poszukiwaniu pączka. Pani za ladą swobodnie przebiera nóżkami i rzecze zgrabnie i czule do przebierańców: "Czego, kurwa?" Klamki im spadły z wrażenia i przeprosili się nawzajem między sobą, że w ogóle weszli w posiadanie tych strojów.

Jeden z ABW, to znaczy ten, co był ABW postanowił pewnego dnia, kiedy się urodził, bo to było zdarzenie pewne i wówczas nie kłamał, pójść do banku. Miał wówczas roczek i już władał ogromnymi pinindzmi. Pewnie miał dużo ciotek i pociotek sarmatek, które dorabiały sobie przydrożnie obławiając się niebagatelnymi sumami z wąsami czy bez. Ciemno było.

Zatem, wlazł, a raczej na czworaka wpełzł brzdąc do banku i usadowił się ze swoją śnieżno białą pieluchą na środku, gdzie emeryty ledwo stojące stały w długaśnej kolejce po swą obiecaną emeryturę. Ci, co stali po wypracowaną wygrażali tym, co stali po obiecaną, że chuja dostaniecie, a nie emeryturę. Pojawiały się też głosy, gdzie się pchasz stetryczały chuju, ale ten nie dosłyszał i stał dalej. Kobita, która też stała, ale żwawo żuchwą przebierała była już najbliżej obsługi banku i widziała, że właśnie jest obsługiwana jej sąsiadka, której nie cierpi odkąd wprowadziła się do tego bloku, w którym ta spod czwórki mieszka. 

Zdobyła się na odwagę i podpierdzieliła jej lasencję zawieszoną na krześle. Zabierając ją krzyknęła do niej w ferworze zwycięstwa nad ziomalą z jednego bloku: "Nie dogonisz mnie, głupia cipo!". Ta siedząca tak jak nieżwawo się wyrażała, tak w sposób energiczny wstała z krzesła na równe nogi, wciągnęła tik-taka nosem uprzednio rozkruszonego będąc nieco pochylonym w kierunku biurka, przy którym siedziała i pobiegła za złodziejką krzycząc: "Ty jebana pizdo. Mam nadzieję, że masz wykupiony abonament, bo już kurwo nie masz telewizora".  Powiedziała to tak płynnie i bez żadnego zająknięcia, że maturę z polaka oblała by śpiewająco.

Jak już emeryty się obsłużyły, bo Panie i Panowie przy komputerach poszły na półgodzinną przerwę, to brzdąc na środku sali został sam. Nie płakał ani nic, lecz trzymał w rące złotą kartę. Jak już zabłyszczała owa karta w oczach widzów z przerwy wracających, to się rzucono na tegoż malca z pytaniem, czy nie wypiłby Pan świeżo zmielonego papu dla bobasów, bo właśnie sobie robię, a nie chcę, aby się zmarnowało. Uśmiech zagościł na bobasowej twarzy i wskazał kobicie w banku kubek, z którego chciałby wszamać bobowitaminkę. Ta cała rozpromieniona poleciała po kubek, nalała czego sobie malec zażyczył i przeszli do konkretów, czyli numerków.

Kobita z banku posadziła malca na swoim fotelu i zaczęła nim obracać, aby malec myślał, że jest w wesołym miasteczku. W pewnym momencie Pan mniejszy podniósł rączki na znak, że będzie rzygał i tak też się stało. Obrzyganą pracownicę banku oddelegowano do domu i na drugi dzień rzucono jej wypowiedzeniem.

Malec wlazł na stół. Przypatrywał się monitorowi i potem podszedł do klawiatury badając układ przycisków na niej. Nagle do banku zaczęli przychodzić petenci z numerami kont, na które chcieliby dostać pożyczkę. Bobas uchichrany po pachy wypłacał im jak leci ze swej złotej karty.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz